Opis
Alternatywne wersje albumu? Nowe – w domyśle: poprawione, ulepszone – miksy? Znamy to! Prawda najczęściej wygląda tak, że na ogół zmiany są tak delikatne, że jedynie najbardziej drobiazgowy fan je naprawdę wychwyci (a reszta się nie przyzna). Ale edycja „Monster” sprzed 5 lat to na tym tle zupełny ewenement. Co sugeruje już okładka, bowiem pierwotnie niewyraźny miesiek był na pomarańczowym tle.
Można niemal odnieść wrażenie, że słuchamy zupełnie innego albumu, choć wciąż są to dokładnie te same utwory. Ok, może otwierający „What’s the Frequency, Kenneth?” jeszcze tego nie zwiastuje, bo brzmi niemal identycznie jak oryginał, aczkolwiek jak na mój gust nieco zbyt muliście. Ale już na wysokości „Crush with Eyeliner” z udziałem Thurstona Moore'a z Sonic Youth z niejaką ulgą przyjmujemy, że ktoś nam tę dobrze znaną pieśń (i album) wreszcie „odsłonił”. Bo na nieco przyciężkim „Potworze” zespół pragnął uciec od własnego brzmienia, jak gdyby je świadomie psując. Z jednej strony można traktować to jako desperację, z innej zaś jako rozwój artystyczny czy chociaż chęć lub potrzebę eksperymentu, jeszcze z innej jako niepotrzebny zabieg – każda interpretacja znajdzie swoich zwolenników, ale na „Monster” A.D. 2019 jest zdecydowanie przejrzyściej. Złośliwi rzekliby: bardziej mainstreamowo. Ale R.E.M. przecież nigdy nie był zespołem prawdziwie undergroundowym – nawet w swych początkach, gdy prędko zyskali sympatię amerykańskich kręgów uniwersyteckich. Nie ma więc mowy o żadnej zdradzie ideałów, a łeb już tak nie puchnie. Dziś już nie muszą nikomu nic udowadniać i może doszli do słusznego wniosku, że nie muszą uciekać od samych siebie.
Dzięki zmianom proporcji na wierzch wyjść wreszcie mogły wokale poboczne basisty Mike’a Millsa, a niekiedy wyraźnie wysunięto nawet główne, tym razem już nieprzetworzone lub przesterowane w znikomym stopniu, Michaela Stipe’a („King of Comedy”, „I Took Your Name” czy najmocniejszy w tym gronie „Star 69”), gdzieniegdzie takie smaczki jak perkusjonalia w „Bang and Blame”. Najbardziej w negliżu odsłoniły się utwory, które niemal tonęły w gąszczu „nadprogramowych” dźwięków, jak zamykający tryptyk: zagrana przez Millsa na gitarze od Kurta Cobaina „Let Me In” (i temuż dedykowana – cały album zaś poświęcono pamięci zmarłego parę miesięcy wcześniej Rivera Phoenixa – starszego brata Joaquina, obiecującego aktora i muzyka), „Circus Envy” oraz „You”. Zaś największe perły błyszczą jeszcze intensywniej – przede wszystkim najbardziej udana ballada „Strange Currencies”, której wcale niedaleko do pamiętnej „Everybody Hurts”, jak również piękna, wyjątkowo wykonana przez Stipe’a falsetem „Tongue”.
Zważywszy na radykalność ćwierćwiecznej edycji, postanowiono nie pozbawiać nas oryginalnego, acz zremasterowanego miksu, toteż znajdziemy go na dysku nr 1 (dodajmy, że poza spodziewaną książeczką w pudełku znajdziemy także plakat i 4 odrębne fotografie każdego z członków – jak zwykle są to ujęcia mało kojarzące się z typową sesją zdjęciową gwiazd rocka). Nowy – dysk nr 2 – znam już od paru lat i wciąż nie umiem tak po prostu odpowiedzieć na pytanie, czy jest on rzeczywiście lepszy, aczkolwiek z wiekiem coraz bardziej się ku niemu skłaniam…
Utwory
. Monster
A1. What's The Frequency, Kenneth?
A2. Crush With Eyeliner
A3. King Of Comedy
A4. I Don't Sleep, I Dream
A5. Star 69
A6. Strange Currencies
B1. Tongue
B2. Bang And Blame
B3. I Took Your Name
B4. Let Me In
B5. Circus Envy
B6. You
. Monster Remixed
C1. What's The Frequency, Kenneth? (Remix)
C2. Crush With Eyeliner (Remix)
C3. King Of Comedy (Remix)
C4. I Don't Sleep, I Dream (Remix)
C5. Star 69 (Remix)
C6. Strange Currencies (Remix)
D1. Tongue (Remix)
D2. Bang And Blame (Remix)
D3. I Took Your Name (Remix)
D4. Let Me In (Remix)
D5. Circus Envy (Remix)
D6. You (Remix)