Opis
Wczoraj obchodziliśmy Dzień Przyjaźni. Nie ma zespołu, który bardziej kojarzył mi się z tym zagadnieniem. Będzie to pretekst, by wyrównać rachunki, albowiem „By the Way” należy się rehabilitacja.
Odnoszę wrażenie, że niesłusznie ta płyta obrywa bodaj tylko dlatego, że nie spełniła ówczesnych oczekiwań fanów. Bo to z pewnością najłagodniejsza pozycja w katalogu RHCP. Spokojnie można nazwać ją też tą najładniejszą (głównie dzięki melodyjnym utworom oraz ich bogatym aranżacjom) i zdecydowanie najmniej funky. Nie znam szczegółowo wewnętrznych przepychanek w szeregach Chili, ale wydaje mi się, że materiał został zdominowany przez Johna Frusciante, a Flea za nią, delikatnie mówiąc, nie przepada (choć to wcale nie oznacza, że nie miał możliwości zabłysnąć – wszak mówimy tu o prawdziwym mistrzu w swym fachu). Ale nienawiść chyba nie jest na tyle mocna, skoro zaledwie rok temu nadal grano na koncertach tutejsze szlagiery: tytułowy, jedyna niemal w całości rapowana „Can’t Stop” i niestety przesłodzony „The Zephyr Song”. W tej wyliczance brakuje mojego ulubionego numeru, który przecież promował wydawnictwo jako piąty, a zarazem ostatni singiel. Zaryzykowałbym tezę, że „Universally Speaking” to najbardziej udany singiel utrzymany w popowym stylu (w zasadzie nie roszczących sobie choćby najmniejszy pretensji do funku), który kapela kiedykolwiek wypuściła. O ile do tamtej powstał dosyć specyficzny teledysk (w którym nie pojawił się nikt z zespołu), o tyle wcześniejszy pozbawiony obrazka „Dosed” kompletnie przepadł, a tymczasem to jedna z ciekawszych punktów tracklisty. Wiele do powiedzenia, a właściwie zaśpiewania ma tu wspomniany Fru, a jego wokal to ja uwielbiam, więc nie śmiem ręki podnosić (swego czasu Josh Klinghoffer – wówczas następca, dziś rzeklibyśmy raczej zastępca Fru na stanowisku gitarzysty – próbował parokrotnie swych sił w tym kawałku i niestety zadanie nieco go przerastało), a jedną z partii gitarowych wykonuje Pchła. „Tear” to kolejna równie kunsztownie zaaranżowana wokalnie perła – w dodatku oparta na nieskomplikowanej partii fortepianowej, aczkolwiek smaczków gitarowych tu nie brakuje, a Flea zapodał eleganckie solo na trąbce. Uważam, że od tej płyty zaczęła się u RHCP era naprawdę urodziwych refrenów – tak jak w tym utworze. Trzeba też koniecznie wspomnieć o „Midnight”, w którym po raz drugi (po "Road Trippin'" z "Californication") wykorzystali sekcję smyczkową i to już na samym początku – a ponadto to rzadki u nich przykład zabawy z refrenem i tzw. prechorusem, czyli „przedrefrenem”.
Ok, nie będę się kłócił: longplay jako całość nie jest majstersztykiem. Wiele można byłoby „ugrać”, gdyby nieco skrócić tracklistę. Przede wszystkim o pasujący jak świni siodło „Cabron” – skipowany pewnie nie tylko przeze mnie. Choć niegdyś lubiłem „Don’t Forget Me”, teraz wydaje mi się przyciężki. Nie przemawia do mnie również „Throw Away Your Television”. Ale spójrzmy tylko na te „kręcące” momenty, zwłaszcza „On Mercury” z tym dziarskim motywem na melodyce (skoro to instrument – było nie było – dęty, więc spodziewałem się, że to sprawka Flea, a jednak to znowu Fru) i kolejnym udanym refrenem. Warto zwrócić uwagę na „Warm Tape” jako na unikatowy przykład utworu RHCP opartym na syntezatorowej figurze, a nie basie czy gitarze, ale na osłodę znów trafiamy na refren, który ma skraść nam serca. Szkoda, że to nie on kończy krążek. Niestety Red Hoci jakoś nie lubią wieńczyć dzieła mocnym akcentem – a „Venice Queen” raczej się do niego nie kwalifikuje, choć stara się jak może poprzez zmianę charakteru w połowie dystansu.
Utwory
1. By The Way 3:37
2. Universally Speaking 4:19
3. This Is The Place 4:17
4. Dosed 5:12
5. Don't Forget Me 4:37
6. The Zephyr Song 3:52
7. Can't Stop 4:29
8. I Could Die For You 3:13
9. Midnight 4:55
10. Throw Away Your Television 3:44
11. Cabron 3:38
12. Tear 5:17
13. On Mercury 3:28
14. Minor Thing 3:37
15. Warm Tape 4:16
16. Venice Queen 6:07