Opis
The Beach Boys sami przywołali Stwórcę w tytule swojego ostatniego (pożegnalnego?) albumu…
Nie wiem, na ile w tym boskiej interwencji, niemniej dobrze się stało, że dyskografii BB nie zamyka katastrofalny „Summer in Paradise” (nie liczę „Stars and Stripes vol. 1” z 1996 roku, bo to bardziej tribute album z gościnnym udziałem The Beach Boys niż ich właściwa płyta). Wieść gminna niesie, że ten krążek z 1992 nabyło zaledwie niecały tysiąc śmiałków… No zgadnijcie, kto należy do tych szajbusów!
Zaiste zakrawa na cud, że 2 dekady później – wiele lat po śmierci nieodżałowanego Carla Wilsona – poróżniony zespół zebrał się raz jeszcze, by uczcić półwiecze istnienia. A przedsięwzięcie okazało się sukcesem artystycznym tylko dzięki łaskawości Briana Wilsona, który znów dostarczył świetny materiał i sprawował pieczę nad brzmieniem albumu. A na niego zawsze można liczyć (bo jeśli mamy oddać stery Mike’owi Love’owi, to najpewniej skończymy z koszmarkiem pokroju wspomnianego „Summer in Paradise”).
Minęło już 12 lat od tego niespodziewanie udanego reunionu, a wciąż trochę nie dowierzam, że moi ulubieńcy zdecydowali się skrzyknąć jeszcze w latach „nowożytnych”. I naprawdę nie jest to zwykłe odcinanie kuponów (w czym cwany Love osiągnął mistrzostwo tyleż marketingu, co żenady), ale naprawdę fajny, sentymentalny prezent stworzony ze smakiem (wszak gustowny i spójny rezultat nie zawsze było domeną BB) dla niestrudzonych fanów, do których mam okazję się zaliczać. I faktycznie nader często sięgam po ten krążek z własnej nieprzymuszonej woli – bo to zwarta całość tak naprawdę jak mało który album BB (szczególnie pięknie udało się złożyć suitę z 3 ostatnich indeksów).
Jednak jedynym Beach Boyem, który instrumentalnie się tu wykazał był… David Marks, który wrócił do zespołu po 49 (!) latach. Jego gitarę można (rzekomo) usłyszeć prawie wszędzie, lecz nie wokal. Fajnie, że załoga nie zapomniała o Alu Jardinie i pozwoliła mu wykonać sporą część „From There to Back Again” na spółkę z Brianem. Jak dobrze słyszeć najstarszego z braci znów dominującego wokalnie na płycie swojego zespołu! Bruce Johnston przewija się tu i ówdzie, lecz nigdy nie na długo. Za większość śladów instrumentalnych odpowiada zaś studyjny i koncertowy zespół Briana Wilsona z ówczesnym składzie. Czyli oczywiście nie ma co się bać – to fachowa robota, bo maestro ma spore wymagania. Parę dźwięków dodała również ekipa koncertująca z Lovem jako zespół, który założył jego genialny kuzyn (bez którego on sam nic by nie znaczył w przemyśle muzycznym, umówmy się).
Wyobraźcie sobie, że po tylu latach zwaśnieni kuzyni nawet napisali razem piosenkę, w której dzielą mikrofon. Jej imię to „Beaches in Mind”. Zaś podkład „Spring Vacation” datowany jest na koniec lat 90., kiedy to Brian pracował nad drugim albumem solowym „Imagination”, ale Mike dopisał nowy tekst ponoć w 5 minut. Za to nawet najstarszy Indianin nie domyśliłby się, że w pożegnalnym utworze 29. (!) albumu BB, „Summer’s Gone”, maczać palce będzie… Jon Bon Jovi! To ci dopiero colabo! Ale to de facto kolejna rzecz przywrócona do życia. Brian napisał ją niedługo po śmierci matki i brata Carla, czyli również kilkanaście lat wcześniej w trakcie tamtych sesji. Tyczy się to również rozkosznie nostalgicznego utworu tytułowego wybranego na singiel, który oczywiście też cieszy japę, ma się rozumieć.
Nie inaczej jest z singlem nr 2, tj. „podrygującym” „Isn’t it Time”. Zaskakujące, jak rytmiczny to numer, podczas gdy poza wokalami słyszymy wyłącznie ukulele, gitarę, bas i perkusjonalia! Utwory, które skradły me serce umieszczono jednak dopiero na początku strony B. Prominentnych falsetów dostarczył kolejny nieodżałowany koleś z ekipy, czyli zmarły przed rokiem Jeffrey Foskett. Mowa o „Shelter” i „The Private Life of Bill and Sue”. W wybrzmiewającym zaraz po nich „Strange World” najbardziej wytrąca z równowagi niespodziewanie głośne wejście bębnów. Naturalnie to kolejna udana rzecz.
Pamiętajmy, że skoro jest tu jeszcze Mike Love, a on swoje trzy grosze zawsze wtrącić musi, bo się udusi. Na całe szczęście jego propozycja, której imię to „Daybreak Over the Ocean” to całkiem przyjemna rzecz (tym razem to staroć sięgający aż ’78 roku) – na tyle, że nie obniża poziomu całości, pod którą podpisali się Brian z czynnym również tutaj multiinstrumentalistą Joe Thomasem (właściwie Joseph Grzyb, również już nieżyjący – zmarł w kwietniu tego roku. Żeby skończyć tę śmiertelną wyliczankę, dodajmy, że zaledwie miesiąc temu odszedł również wcześniejszy ważny współautor piosenek Briana – Andy Paley).
Ponoć zarejestrowano łącznie 28 utworów na potrzeby tego wydawnictwa, a wydano zaledwie 12 z nich. Czy doczekamy się jeszcze jednej płyty The Beach Boys? 30tka to okrągła liczba… nawet jeśli kolejny okrągły jubileusz już minął. Czy stanie się za życia Briana? Za naszego życia? Może w 2027…
Utwory
1. Think About The Days 1:28
2. That's Why God Made The Radio 3:19
3. Isn't It Time 3:45
4. Spring Vacation 3:07
5. The Private Life Of Bill And Sue 4:17
6. Shelter 3:02
7. Daybreak Over The Ocean 4:20
8. Beaches In Mind 2:38
9. Strange World 3:03
10. From There To Back Again 3:24
11. Pacific Coast Highway 1:47
12. Summer's Gone 4:42