Opis
Okrągły jubileusz obchodzi Michael Gira, niekwestionowany lider Swans. To raz. Dwa, że już za chwilę zespół tegoż 70-latka będzie można zobaczyć dwukrotnie w Polsce: wpierw we Wrocławiu 29 lutego (tak, 2024 rokiem przestępnym!), nazajutrz w Gdańsku. Jest to więc ostatni moment na nadrabianie zaległości, a Przeto może Wam pomóc w zaprzyjaźnieniu się z debiutancką „Filth”, kultową „Children of God” oraz 9 (!) ostatnimi płytami począwszy od „Love of Life” z 1992 roku (jeden z moich osobistych faworytów, a przy okazji jeden z najbardziej „lekkostrawnych” ich dzieł) aż do ubiegłorocznej „The Beggar”.
O koncertach Swans legendy krążą już od dziesięcioleci (a powstali przed czterema). Całkiem dobrze pamiętam występ przed niespełna dekadą i chciałbym zweryfikować przynajmniej jeden mit: ten, iż mają opinię najgłośniejszego zespołu świata. Stałem pod sceną, na wprost, na samym przedzie, bez stoperów. Przez 3h. I nie ogłuchłem. I wcale nie musiałem do siebie dochodzić po występie. Spodziewałem się cierpienia i krwawiących uszu, tak że – o dziwo – „mile się rozczarowałem”. Ale być może to tylko część prawdy – kolega doświadczony w życiu koncertowym, pewnie znacznie bardziej niż ja, twierdzi, że później na OFFie rozkręcili się tak, że nie dał rady i się oddalił… ale przed hałasem Giry i spółki de facto nie był w stanie uciec.
Ja za to byłem świadkiem unikalnej wprost sceny. Wzmacniacze i barierki ustawiono w taki sposób, że – będąc sprawny na podstawowym poziomie – można było bez większego trudu wejść na scenę w trakcie występu. Chyba nie dziwota więc, że znalazł się śmiałek. W pewnym momencie przed liderem wyrósł dryblas, który – sądząc po ruchach – chyba miał ochotę się z nim uściskać. Jednak frontman bynajmniej nie był skłonny na bratanie się, przynajmniej nie w trakcie sztuki, którą właśnie w tamtej chwili uprawiał, więc – jeśli pamięć mnie nie zawodzi – wyprosił, czy raczej wypchnął rozochoconego, nieproszonego gościa stanowczo, ale nie na tyle brutalnie, by mógł się poturbować.
Z drugim uczestnikiem było więcej kłopotów, choć Gira tym razem nie musiał nikogo sprowadzać do parteru, ponieważ ów już się na nim znajdował. Delikwent w moim bliskim sąsiedztwie zaczął ciskać się po sali. Chyba chciał rozkręcić pogo, ale natrafił na „trudną publiczność”, która po prostu chciała w spokoju wysłuchać występu, co chyba nie mieściło się w horyzoncie poznawczym tego człowieka. Jestem ciekaw, czy dotarł do niego komunikat wygłoszony przez MG, a zrobił to dwukrotnie, bo poza hipotetyczną barierą językową przeszkodę mogły stanowić wyskokowe substancję, pod których wpływem – sądząc po opętanym wzroku – zapewne był ów. Muzycy byli w trakcie długiego, złożonego numeru, który musieli wznowić dwukrotnie w tym samym punkcie.
Utwory
A1. Paradise Is Mine 9:24
A2. The Beggar 10:15
B1. Los Angeles: City Of Death 3:29
B2. The Parasite 8:28
B3. The Memorious 7:53
C1. Michael Is Done 6:09
C2. Why Can't I Have What I Want Any Time That I Want? 7:41
C3. Unforming 6:10
D1. Ebbing 11:26
D2. No More Of This 6:56