Opis
Bezpośredni kontakt nierzadko zmienia percepcję. „Sen” nigdy nie był moim „albumem pierwszej potrzeby” – wolałem i nadal wolę „Wodospady” oraz „Renovatio” – ale chyba to się wkrótce zmieni i do podium dopiszę go jako brąz. Nowa odsłona pierwszego (głównie) polskojęzycznego albumu Edyty Bartosiewicz ułatwia docenienie zwłaszcza aspektu kompozycyjnego. Tydzień temu byłem bowiem na jej niezwykłym – i wyprzedanym – koncercie, podczas którego towarzyszyła jej 50-osobowa orkiestra symfoniczna. Pretekstem było 30-lecie płyty, którą zawojowała polską fonografię na tyle skutecznie, że do dziś pozostaje gigantką na rodzimej scenie rozrywkowej – nawet mimo wieloletniej przerwy w działalności. Niezły wyczyn, chapeau bas!
Długo się wahałem. Nie żebym choćby odrobinę wątpił w gwiazdę wieczoru czy towarzyszących jej muzyków. Choć trudno byłoby podliczyć wszystkie występy, które miałem okazję zobaczyć i usłyszeć na żywo, to pierwszy raz miałem bezpośrednią styczność z orkiestrą. Niestety „wyżywić” taką zgraję to nietania impreza, ale w końcu to Bartosiewicz, więc ostatecznie się skusiłem. I nie żałuję ani złotówki.
Trudno żeby przez 3 dekady wokalistce nie zmienił się głos. Edyta oczywiście śpiewa dziś inaczej. Wtedy zadziornie, „gówniarsko”, jakby buntowniczo, dziś dojrzalej, dostojniej, delikatniej. Można domniemywać, że artystka odnalazła w życiu więcej spokoju, co zresztą sama przyznaje. Ze sceny wyznała, że dziś te oryginalne „paragrunge’owe” aranżacje już nie są bliskie jej sercu – a przecież znakomicie wpisały się w to, co się wówczas grało, pragnę od siebie dodać.
Dzisiejszy aranż rozrósł się tak, że człowiek czuje się mały w majestacie brzmienia. W gdyńskim Teatrze Muzyczym przez większość czasu Bartosiewicz oczywiście przygrywała sobie na akustyku, ale główne partie wykonywał oryginalny gitarzysta tamtych sesji, czyli Michał Grymuza. Ale reszta to już symfonicy pod batutą Daniela Nosewicza. A piosenki Bartosiewicz z tamtego okresu – jak i wiele następnych – po prostu „wgryzają się w głowę” i potrzeba amnezji, by o nich zapomnieć. Odnoszę wrażenie, że artystka sama nie do końca zdawała sobie sprawę, jak cholernie zgrabne utwory pisze. Zresztą w trakcie solo actów w ramach poprzedniej trasy koncertowej sama przyznawała, że w tamtym okresie kolejne numeru wychodziły z niej hurtem, jeden po drugim. I większość z nich to były pierwszorzędne perły – stąd aż tyle przebojów wśród kolejnych indeksów. „Tatuaż” mnie po prostu rozwala swym kunsztem kompozycyjnym, ale i „Urodziny” porywają totalnie. „Zabij swój strach” spokojnie mógłby zostać piątym singlem z albumu i nikt by nie był na tym stratny.
Tego wieczoru myślałem przede wszystkim o tym, jakie mamy szczęście, że trafiła się nam, Polakom, tak mocna songwriterka. Bartosiewicz jest naszym skarbem narodowym.
Utwory
A
ZABIJ SWÓJ STRACH
URODZINY
ŻART W ZOO
B
TATUAŻ
SEN
WALCZYK
C
ANGEL
KOZIOROŻEC
WEWNĄTRZ
D
MOVE OVER
BEFORE YOU CAME
ZANIM COŚ