Opis
Niektórzy nieźle sobie z kostuchą pogrywają. Iggy Pop, choć to – zdawałoby się – fizycznie niemożliwe, skończył 78 lat! Poświętujmy przy wtórze jego macierzystej kapeli. Przełomowej dla punk rocka, który jeszcze wtedy nawet nie istniał!
Jedni wolą debiut, większość stawia na „Funhouse”, a ja wolę rzekomo ten najsłabszy „Raw Power”. I się wcale nie wstydzę! Przecież zaczyna się od mocarnego „Search & Destroy”, więc jak tu narzekać? Wspaniały jest też „Dimme Danger”, który wiele lat później dał tytuł dokumentowi Jima Jarmuscha.
Jestem przyzwyczajony do miksu Popa z 1997 roku i łatwiej mi dostrzec mankamenty oryginalnego miksu Bowiego. Tamten postrzegam jako ten odrobinę gładszy, bardziej „cywilizowany”, ale w tej akurat płycie chodzi wręcz o coś przeciwnego – o nieokiełznanie, „zły gust”, „brzydkie brzmienie”. Bardziej brutalny, „bezkompromisowy” miks Iggy’ego Popa to zasadniczo „wszystkie potencjometry na maxa”, ale de facto to czysta poezja dzikości w pełnej krasie. Uwielbiam ją właśnie za to, że przez cały coś trzeszczy, piszczy, zgrzyta i że jest to takie teoretycznie „nieopanowane”, a jednak jakby twórcy ani przez moment nie stracili nad tą materią kontroli. I pozornie to wersja Popa jest tą bardziej hałaśliwą, a jednak wersja Bowiego sprawia wrażenia chaosu, niestabilności, nieuporządkowania, niezborności. Po prostu męczy zanim się doczłapiemy do końca.
Jakoś istota punka bardziej kojarzy mi się z tym, że wokalista ze wszystkich sił stara się przebić przez ścianę dźwięku generowaną przez kolegów instrumentalistów. I tego właśnie ducha uosabia miks Popa. Tymczasem oryginał brzmi mniej naturalnie, dzięki warunkom studyjnym zbyt sterylnie, a tu przecież sprawdza się bardziej koncertowe szaleństwo. Punk nie może być przecież taki „od linijki”…
Oryginalna produkcja zamiast cementować zespół tylko pogłębiała przepaść między wokalem a instrumentami, wprowadzając podskórny niepokój. Znamienne, że to właśnie wokalista, biorąc po wielu latach sprawy w swoje ręce, zdecydował się samego siebie schować w miksie, by – to kolejny paradoks – znów stać się częścią zespołu, a nie osobnym bytem. Jeszcze jedna rzecz mi tu bardzo przeszkadza. W wersji Popa dostajemy stałą, bezlitosną ścianę dźwięku, a u Bowiego jakby wciąż ktoś manipulował głośnością, co również tylko psuje odbiór.
Akurat najmniejsze różnice są w doskonałym, wstrząsającym, rozbrajającym openerze „Search & Destroy”. Schody zaczynają się zaraz po niej. Już w „Gimme Danger” zbyt wysunięty wokal brzmi jakby Iggy dograł się do podkładu (a przynajmniej śpiewał w szczelnie odgrodzonej od reszty budce) a chyba chciałoby się ulec wrażeniu, że wszyscy grają jednocześnie, no nie? Że wszyscy członkowie składu oddają się szaleństwu dokładnie w tej chwili, a nie, że wokalista musiał w ten szał wejść na własną rękę… To samo się tyczy tytułowca i „I Need Somebody”. A już w ogóle „Penetration” w obróbce Bowiego brzmi jakby wokalistę w beczce albo tunelu zarejestrowali… Niemal zupełnie nie słychać czelesty, w zamian znacznie lepiej wszelkie dodatkowe wokalizy, które jednak znacznie lepiej sprawdzają się w tle niż na pierwszym planie. /fc/
Utwory
. Remastered Original 1973 David Bowie Mix
A1. Search And Destroy
A2. Gimme Danger
A3. Your Pretty Face Is Going To Hell (Originally Titled "Hard To Beat")
A4. Penetration
B1. Raw Power
B2. I Need Somebody
B3. Shake Appeal
B4. Death Trip
. Remastered 1997 Iggy Pop Mix
C1. Search And Destroy
C2. Gimme Danger
C3. Your Pretty Face Is Going To Hell (Originally Titled "Hard To Beat")
C4. Penetration
D1. Raw Power
D2. I Need Somebody
D3. Shake Appeal
D4. Death Trip