Opis
Każdy miłośnik muzyki doskonale wie jak to jest, gdy oczekiwaniu na nowe dzieło jednej z najukochańszych grup towarzyszy niepokonany strach.
U mnie niepokój taki przez długi czas wzbudzała piąta płyta Anathemy - "Judgement". Pamiętałam bowiem moje skrajnie różne odczucia po przedostatnim albumie "Alternative 4". I wcale nie chodzi tu o to, że był on wyjątkowo nieudany, kiepski. Wręcz przeciwnie - muzyka jaka go wypełniła potrafiła zaintrygować, zainteresować, wzruszyć. Ale jakby na przekór - potrafiła też znużyć, rozczarować, odepchnąć...
Nic więc dziwnego, że bałam się kolejnego posunięcia Brytoli. Jednak z chwilą pojawienia się "Judgement", mój sceptyzm runął w proch, rozpłynął się w otchłani najdoskonalszego z możliwych Piękna.
No właśnie - najdoskonalsze Piękno. Ten na pozór prosty zlepek słów bez wątpienia najtrafniej odzwierciedla potęgę dzieła. Anathema kolejny raz otworzyła sobie bramy do muzycznej nieśmiertelności. Kolejny raz zamienia słuchacza w zahipnotyzowanego niewolnika, targanego burzą sprzecznych emocji i przeciwieństw. "Judgement", jak zresztą sugeruje tytułi, jest płytą bardzo dekadencką w swojej wymowie, w głębi dźwięków czai się nieuchronna zagłada, strach przed przyszłością, przerażająca bezradność.
I TEN przeszywający ból, który nie pozwala zapomnieć o kolcach cierpienia, brutalnie wbitych w zbyt ufne serce... Smutek, osamotnienie, tęsknota... Wszystkie te nastroje i uczucia swobodnie pływają po dźwiękach niczym fale płaczącego, wyciszonego oceanu. Czasem nad tym oceanem przejdzie sztorm, by na chwilę zburzyć stabilny ład i spokój ("Pitless", refreny "Emotional Winter", druga część bardzo symbolicznego "Judgement"...). Zupełnie tak, jak w ludzkim życiu... Bo "Judgement" jest właśnie czarującą przeprawą przez bolesne życie, zatopione w otchłani lamentu i desperacji. W zdecydowanej większości to raczej stonowana, melancholijna muzyka, odziana w szaty najuczuciowszych uczuć, najpiękniejszego piękna, najboleśniejszego bólu... Tego najbardziej brakowało mi na "Alternative 4". Tamta płyta zachwycała w połowie, w tej nie sposób się nie zakochać.
Przede wszystkim chcę podziękować Anathemie za wspaniały album. Nie sądziłam, że dane mi będzie jeszcze kiedyś obcować z TAK cudownym dziełem tego zespołu. Tym bardziej, że szeregi grupy opuścił Duncan, jakby nie patrzył jeden z głównych kompozytorów muzyki (swoją drogą, po narkotycznym oczyszczeniu powrócił John Douglas). Może jednak dlatego, że już go nie ma w Anathemie "Judgement" jest tak piękną płytą? Bo przecież charakterystyczny styl został zachowany. Wiadomo przecież, że Anathema to przede wszystkim gitara Daniela i wokal Vincenta. Czasem nad dźwiękami wznosi się duch Pink Floyd.
Może to dziwne (chociaż, biorąc pod uwagę listę utworów, które zainspirowały grupę w "ciemnym czasie"...), ale pewne motywy gitarowe ("Pitless") przypominają nieco... styl Pearl Jam. Ale to nie ma żadnego znaczenia, każde skojarzenie natychmiast rozpływa się w otchłani piękna, bólu i rozpaczy. "Judgement" to dzieło, które w przerażającym strachu stanie z Wami u bram nowego tysiąclecia, niosącego zagładę ziemskiej egzystencji... "Tomorrow never comes, there was only ever one day but now it's too late..."
Utwory
- Deep
- Pitiless
- Forgotten Hopes
- Destiny Is Dead
- Make it Right (f.f.s.)
- One Last Goodbye
- Parisienne Moonlight
- Judgement
- Don\'t Look Too Far
- Emotional Winter
- Wings of God
- Anyone, Anywhere
- 2000 & Gone