Opis
Krzysztof Klenczon wciąż uchodzi za jedną z najbardziej kultowych postaci polskiej muzyki rozrywkowej drugiej połowy XX w. Duże w tym przypadku miały przyczyny losowe. Trudno bagatelizować tragiczną śmierć w dosyć młodym wieku na to, jak zromantyzowana została jego postać. A fakty są takie, że to przede wszystkim melodie Seweryna Krajewskiego najbardziej podobały się szerokiej publiczności, lecz ich autor ma tego „pecha” żyć do dziś.
Krajewskiego wybitny talent do hiperchwytliwych, „nieskrępowanych” melodii nieco równoważyły piosenki Klenczona standardowo z nie tak porywającą ani wyrazistą, nieoczywistą, jakby „powściągliwą” melodyką. Trzeci album Czerwonych Gitar to tylko jeden z kilku dowodów w sprawie. Rzut oka i od razu widać, kto jest odpowiedzialny za najbardziej rozpoznawalne utwory. „Takie ładne oczy” i „Dozwolone do lat” Krajewskiego zna każdy i bez trudu je zanuci. Klenczon z tego zestawu przebił się do powszechnej wiadomości tak naprawdę tylko „Kwiatami we włosach”, ewentualnie jeszcze „My z XX wieku”.
Klenczon dodawał łyżkę dziegciu, nieco równoważąc w ten sposób słodycz, która wprost wylewała się z Krajewskiego. Choćby stanąć na rzęsach, trudno nie uciec od analogii wobec tandemu Lennon-McCartney tak uwielbianej przez dziennikarzy piszących o nich, gdy tylko zaczęli odnosić pierwsze sukcesy. W obu przypadkach pokutuje pogląd, że obie pary były sobie potrzebne i po rozdzieleniu już nigdy nie osiągnęły takich sukcesów zarówno artystycznych, jak i komercyjnych. I trudno zawracać kijem Wisłę i Tamizę, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że taka jest właśnie racja.
Choć do znudzenia powtarza się te analogie do liverpoolczyków, to jest to przede wszystkim otoczka personalna, bo ja tu słyszę jak byk konkurencyjny zespół z Londynu i to już na samo wejście („Moda i miłość” Klenczona). Wybitnie przebojowe „Takie ładne oczy” Krajewskiego to już w ogóle czyste wczesne The Who, brzmiące jakby wyszły spod pióra twórcy „Pictures of Lily” czy „I’m a Boy”. Szczególnie w bębnieniu Skrzypczyka znacznie bliżej Keithowi Moonowi niż Starrowi, ale i łączenie brzmień gitar akustycznych i elektrycznych przywodzi na myśl kapelę Pete’a Townshenda. „Nie licz dni” to zaś takie trochę czerwonogitarowe „The Last Time” (pierwszy autorski singiel Rolling Stonesów). Nieco ambitniejszym utworem jest „Jedno jest życie” z odważnym zastosowaniem smyków. Nawet blisko tutaj wyczynom Scotta Walkera u zarania kariery solowej, lecz nikt nie pomyliłby tenoru Krajewskiego z barytonem Engela, nawet gdyby śpiewał w języku Szekspira.
Ale warto pamiętać o dwóch kompozycjach spoza rywalizującego duetu solistów. Ewidentnie z Bitlami A.D. 1963 poprzez zastosowanie harmonijki ustnej kojarzy się kuszące „Jeśli tego chcesz” autorstwa, o ironio, perkusisty Jerzego Skrzypczyka. Ale proszę pamiętać, że wówczas – w 1968 roku, pół dekady po debiucie Brytyjczyków – Gitary bawiły się jeszcze w prościutkie, urocze piosenki, podczas gdy Fab4 byli już na kolejnej galaktyce, pracując nad monumentalnym „Białym albumem”. Ujmy zespołowi nie przynosi również przywodzący na myśl The Monkees rhythm’n’bluesowy „Chciałbym to widzieć” Benia Dornowskiego, aczkolwiek propozycja gitarzysty już tak nie porywa.
Płyta kończy swój bieg, a ja zostaję ze smutną konstatacją, że dziś takie piosenki – jeszcze z tym ich „wyniosłymi” zaśpiewami! – zupełnie nie miałyby racji bytu na rynku muzycznym, nawet gdyby znalazłby się kompozytor zdolnościom dorównujący Krajewskiemu.
Utwory
1. Moda I Miłość
2. Takie Ładne Oczy
3. My Z XX Wieku
4. W Moich Myślach Consuelo
5. Jeśli Tego Chcesz
6. Ballada Pasterska
7. Dozwolone Od Lat 18-stu
8. Kwiaty We Włosach
9. Chciałbym To Widzieć
10. Gdy Kiedyś Znów Zawołam Cię
11. Jedno Jest Życie
12. Nie Licz Dni