Opis
W filmie "Chłopcy z Ferajny" w formie epizodów opowiedziana zostaje autentyczna historia kariery nowojorskiego mafiozo, Henry'ego Hilla (Ray Liotta), który w ciągu 30 lat, od popełniającego małe przestępstwa gangstera, dochodzi do kierowniczego stanowiska w mafijnej hierarchii. Na podstawie relacji jednego z wtajemniczonych w sprawy mafii film pokazuje kompleksowy obraz życia pojedynczego mafiozo, które nacechowane jest dążeniem do władzy, śmiertelnym strachem i męskimi rytuałami.
82. urodziny mistrza Martina Scorsese uczciłem seansem nieprzypadkowym, bowiem sięgnąłem po obraz z jego obszernej filmografii mi bodaj najbliższy. Planowałem tak naprawdę przysiąść nad niniejszym w trakcie projekcji, ale nie dałem rady, bo akcja znów mnie porwała. Tak jest za każdym razem. Sposób, w jaki film płynie – dzięki znakomitemu scenariuszowi, świetnemu aktorstwu, zgrabnemu montażowi, drobiazgowo przemyślanym ujęciom (w tym jednemu szczególnemu mastershotowi) – to czysta poezja. Guy Ritchie chyba do dziś spłaca dług u Scorsese, kręcąc kolejne filmy utrzymane w tak porywającym stylu. W licznych dodatkach na drugim dysku możemy przyjrzeć się kulisom realizacji tej „magii ekranu”.
Przy generalnej obojętności wobec kina sensacyjnego z jakiegoś powodu ukochałem sobie kino gangsterskie, w który idealnie wpisują się „Goodfellas”. Mam takie wspomnienie. Za dzieciaka zacząłem pomału poznawać klasyki kina. Coraz więcej nazwisk słynnych nie tylko aktorów, ale i reżyserów zaczynało się mi już co nieco mówić, co zgrabnie prowadziło do oglądania w TV kolejnych seansów. I jakimś dziwnym trafem zakodowałem sobie, że Scorsese to będzie jednym z tych od trudnego, „ciężkiego” kina (wiecie: Pasolini, Fellini – może zmyliła mnie włoska narodowość?), które trzeba będzie oglądać w skupieniu, a i tak pewnie niewiele zrozumiem. Okazało się, że nic bardziej mylnego – a właśnie czegoś takiego w kinie szukałem: porywającego, wartkiego, a zarazem dowcipnego i zdecydowanie niegłupiego. I tak oto jako nastolatek, poznałem jednego z moich ulubieńców. Do dziś cieszę się i ogromnie sobie cenię, że miałem sposobność wychować się na kinie popularnego Marty’ego. I lata lecą, a słabość do jego produkcji wcale nie maleje. A w takie wieczory, jak dziś, mój zachwyt nawet rośnie.
O tym dziele napisano już pewnie wszystko, więc nie ma potrzeby, by powtarzać spostrzeżenia znacznie mądrzejszych ode mnie. Przyznam tylko, że zawsze miałem słabość do filmów „epickich”, tj. z nadrzędną funkcją narratora. W przypadku „Chłopców z ferajny” jest to akurat pierwszoosobowa, ale nie jest to szczególnie ważne w ogólnym rozrachunku, aczkolwiek trudno zbagatelizować, że akurat tę opowieść zgłębiamy z perspektywy adepta „sztuki gangsterskiej”, czyli Henry’ego Hilla granego przez zmarłego nie tak dawno temu Raya Liottę.
Nie bagatelizujmy umiejętnie dobranej ścieżki dźwiękowej, co dla osłuchanego MS nigdy nie przecież stanowiło problemu. Poza paroma „stonesami”, utworami Tony’ego Benneta, Arethy Franklin i licznych wykonawców ze stajni Phila Spectora słyszymy m.in. także „What is Life” George’a Harrisona, „Jump into the Fire” Harry’ego Nilssona, „Sunshine of Your Love” Cream czy drugą część słynnej “Layli” Derek & The Dominos (tę napisaną przez niesławnego Jima Gordona), która wybrzmiała aż dwukrotnie, a nawet „My Way” w wykonaniu Sida Viciousa. Oczywiście, jak to często bywa, oryginalny soundtrack uwzględnił jedynie niektóre z tych kompozycji.
Aktorzy
Ray Liotta - Henry Hill
Robert De Niro - James Conway
Joe Pesci - Tommy DeVito
Lorraine Bracco - Karen Hill
Paul Sorvino - Paul Cicero
Frank Sivero - Frankie Carbone
Tony Darrow - Sonny Bunz
Mike Starr - Frenchy
Frank Vincent - Billy Batts
Chuck Low - Morris Kessler